Strona główna › Przygody Zdrowolubka › Jedzie żaba, jedzie, czyli jak Komar Lulek poznał Bąka Ziutka
Jedzie żaba, jedzie, czyli jak Komar Lulek poznał Bąka Ziutka
Opowiadanie ilustrowane przez Joannę Wilczyńską, a także dzieci z sekcji plastycznej Domu Kultury "Nowy Bieżanów" w Krakowie pod opieką Barbary Poczynek i Pauliny Kopal Jakubec.
Jeśli nie czytaliście pierwszej części książeczki „Zdrowolubek i niesforne PluszaWki”, pozwólcie, że w skrócie przypomnę jej treść.
Zdrowolubek, władca Planety Warzyw i Owoców, uwielbiał podróże w kosmos.
Przeglądając stare mapy w muzeum lotów kosmicznych, znalazł planetę, której dotąd jeszcze nie odwiedził.
Postanowił, że na kolejną wyprawę wybierze się właśnie tam. Tą planetą była nasza Ziemia.
Gdy przybył na Ziemię, szybko zaprzyjaźnił się z wieloma dziećmi, ich zwierzęcymi pupilami i pluszowymi maskotkami. Tuż przed nadejściem lata dowiedział się, że pluszaki nie zawsze jadą ze swoimi właścicielami na wakacje, lecz zostają same w domach, przedszkolach, szkołach.
Postanowił natychmiast coś zrobić, żeby pluszowi ulubieńcy dzieci nie czuli się opuszczeni w ten piękny czas. Mimo wielu przeszkód zorganizował obóz dla czterdziestu trzech uszczęśliwionych maskotek.
I oto co zdarzyło się w drodze na obóz.
Jedzie żaba, jedzie, czyli jak
Komar Lulek poznał Bąka Ziutka
Luksusowy autokar, którym maskotki jechały na swoje pierwsze wymarzone wakacje, wlókł się niemiłosiernie.
A przynajmniej tak im się wydawało. Nie mogły się doczekać, kiedy wreszcie będą na miejscu.
Pewnie nawet żółw na hulajnodze dotarłby do celu znacznie szybciej niż wiozący ich kierowca – Żaba John Danuśka.
Komar Lulek często widywał ryczące i śmierdzące spalinami pojazdy na drodze niedaleko szuwarów, w których mieszkał. Ale ten autokar był inny – jechał cicho i bardzo płynnie, można by rzec, elegancko. Lulek postanowił obejrzeć go z bliska. Wzbił się w powietrze i po chwili dogonił pojazd. Z zaciekawieniem przyglądnął się kierowcy. Nigdy nie widział, żeby za kierownicą siedziała żaba. Wiedział, że do żab na łące nie wolno się zbliżać, bo można stać się śniadaniem tych zielonych potworów. Tym razem żaba, zajęta prowadzeniem pojazdu, wydawała się całkowicie niegroźna.
Ośmielony tym Lulek zamachał szybciej skrzydełkami i błyskawicznie znalazł się tuż obok kierowcy. Zawsze chciał się przewieźć którymś z pędzących czterokołowców, ale nigdy dotąd mu się to nie udało. Mknęły zbyt szybko i pęd powietrza strącał ciekawskiego owada ze śliskiej karoserii. Teraz mogło być inaczej. Oczy mu zabłysły.
Spokojna jazda autokaru obudziła w Lulku nadzieję, że jego marzenie wreszcie się spełni. Komar usiadł na uchylonej szybie bocznego okna. Zamknął oczy. Przechylił lekko głowę. Promienie słońca padły wprost na jego pyszczek. Poczuł przyjemne ciepło. Mimo że jego ciało owiewały mocne podmuchy powietrza, stał pewnie na lśniącej powierzchni mknącego po drodze pojazdu.
- To jest to – pomyślał.
Po chwili, ze zdziwieniem zauważył, że jego ssawka zaczęła lekko drgać. Szybko zrozumiał, dlaczego. Zza szyby dobiegały delikatne dźwięki, które układały się w nieznaną mu melodię. Słuchał z przyjemnością. Był wielbicielem dobrej muzyki. Chociaż jego muzyczna wrażliwość narażała go na żarty innych komarów, nic sobie z tego nie robił. Często podlatywał do ognisk, przy których słyszał dźwięk gitary i śpiew. Był nawet w filharmonii na koncercie muzyki poważnej. Podrygiwał też w rytm mocnych uderzeń perkusji podczas koncertów na wielkich stadionach. Kto wie, może sam kiedyś zagra na swojej ssawce?
Na szybie autokaru Lulek, zachwycony muzyką, uginał nogi i lekko balansował tułowiem w przód i w tył. Pragnął, aby ta chwila trwała wiecznie. Po kilku minutach ciekawość jednak zwyciężyła. Komar otworzył oczy, chcąc zobaczyć, kto podróżuje z niecodziennym kierowcą. Zrobił kilka kroków po szybie. Wciąż słyszał muzykę, która teraz brzmiała tak magicznie, że nie mógł oprzeć się jej czarowi i zaczął wirować jak najlepszy tancerz.
Trzy obroty w prawo, trzy w lewo… W jednej chwili komar znalazł się na krawędzi okna. Wyciągnął szyję, by zajrzeć do wnętrza autokaru. Nagle w uszach zaświdrował mu przenikliwy głos Żaby John Danuśki:
Jedzie żaba, jedzie, wszyscy żabę lubią!
Kiedy żaba jedzie, piesi buty gubią!
Brzmiało to jak ryk dinozaura pomieszany z dźwiękiem ubijania tłuczkiem kotletów. Pęd powietrza, które wydobyło się z gardła kierowcy, był tak potężny, że Lulek o mało nie spadł z szyby. Chcąc złapać równowagę, rozpaczliwie zamachał skrzydłami. Wyglądał trochę jak zepsuty helikopter, który mimo awarii stara się wyrównać lot. Gdy już się wydawało, że komar znowu stoi mocno na nogach, Żaba John Danuśka zaryczała jeszcze raz:
Jedzie żaba, jedzie, wszyscy żabę lubią!
Kiedy żaba jedzie, piesi buty gubią!
Silny podmuch powietrza, który towarzyszył słowu „jedzie”, oderwał od szyby lewą tylną nogę Lulka. Przy słowie „żaba” podcięło mu dwie środkowe nogi. Krótkie, ale mocne „esi” w słowie „piesi” obróciło go na plecy. Ostatnie przedłużone „ą” zmiotło nieszczęśnika z okna. Spadający komar stuknął w przydrożne drzewo, odbił się rykoszetem od pnia i trafił w przelatującą pszczołę.
- Jak lecisz, niezdaro! – obruszyła się zdenerwowana robotnica i strząsnęła z siebie komara.
Podróż obolałego Lulka wkrótce się skończyła.
Ostatkiem sił doleciał do łąki, gdzie na pięknej zielonej trawie pasła się dorodna krowa.
- Plaś! – Lulek z impetem uderzył w zadek krowy, przypadkiem wbijając ssawkę głęboko w grubą skórę. Tuż przed twardym lądowaniem niechcący potrącił bąka, który przyklejony do krowy spożywał właśnie śniadanie.
- Trochę kultury, kolego! – burknął bąk.
Lulek po raz pierwszy wbił ssawkę w czyjąś skórę. Jako komar samiec wiódł raczej spokojne życie. Żywił się nektarem spijanym z kwiatków. Teraz, szamocząc się i szarpiąc, bez skutku próbował uwolnić swoją ssawkę.
- Nie wierć się tak, bo nam krówkę spłoszysz. – Bąk z niepokojem obserwował dziwne ruchy Lulka.
Obawy bąka były uzasadnione. Krowa wkrótce poczuła, że w tylnej części jej ciała usadowili się dwaj nieproszeni goście.
- Nikt nie będzie robił sobie ze mnie stołówki – pomyślała i majtnęła ogonem.
Lulek i bąk stracili równowagę. Oderwani od skóry krowy polecieli w stronę świeżego krowiego placka. Wciąż jeszcze nie przeczuwali, że ich spotkanie zakończy się w niezbyt wonnych okolicznościach.
- Mówiłem ci, żebyś uważał! - zabuczał ze złością bąk.
Lulkowi zrobiło się przykro. Przecież nie był winien całej tej sytuacji.
Niespodziewany lekki podmuch wiatru zmienił tor lotu Lulka. Komar wylądował na zielonym źdźble trawy.
Bąk był dużo cięższy i najwyraźniej tego dnia miał mniej szczęścia. Wpadł w sam środek krowiego placka.
- Aaaaa! – Lulek usłyszał rozpaczliwy krzyk bąka.
- Chlup, chlup, ciap, ciap! – Przerażony bąk bił odnóżami o grząską powierzchnię. Usiłował jak najszybciej wyleźć z cuchnącej mazi. Wreszcie, do cna wyczerpany, wydostał się z szarobrązowej bryi i upadł pod źdźbłem trawy, na którym siedział Lulek.
- Bum! - Wstrząs zrzucił komara na ziemię.
Lulek, spadając, przewrócił bąka. Ten głośno stęknął, ale nic groźnego mu się nie stało.
- Teraz to już sobie nagrabiłeś, chudzielcu. – Bąk starał się wstać, ale odwłok pobrudzony klejącą mazią przykleił się do ziemi. – Znowu wszyscy będą się ze mnie śmiali – pomyślał i z niepokojem rozglądnął się dookoła, czy żaden z jego kolegów nie widział niedawnego zdarzenia.
Od dłuższego czasu prześladował go prawdziwy pech. A to wleciał do starego czajnika, z którego nie mógł się wydostać, innym razem wbił sobie widły w tylną część ciała, a niedawno wpadł do plastikowego kubka z resztkami śmietany. Gdy w końcu resztkami sił udało mu z niego wyjść, koledzy przywitali go głośnymi drwinami.
- Duch Śmietany! – wołali za nim.
Dla mieszkańców łąki stał się pośmiewiskiem i niezdarą.
Po niefortunnym zdarzeniu całą złość i żal chciał przenieść na nieznajomego komara.
Lulek długo przyglądał się bąkowi. Starał się nie widzieć jego kwaśnej miny.
- Chodź, wiem, gdzie jest mała kałuża. Będziesz mógł się umyć. – Lulek pomógł wstać bąkowi. Nie zważał na to, że pomagając mu, również trochę się pobrudził.
Bąk spojrzał na komara, a komar na bąka. Obydwaj mieli na sobie szarobrązowe plamy. Jak na komendę pociągnęli nosami. Oj, to nie był zapach róż! Parsknęli śmiechem.
- Ziutek jestem. – Bąk wyciągnął łapkę w kierunku Lulka.
Lulek poczuł w sercu dziwny skurcz. Bardzo chciał, żeby Ziutek został jego kolegą, z którym będzie się mógł bawić, a może nawet w przyszłości będzie mógł zwierzyć mu się ze swojej miłości do muzyki. Niełatwo było być jedynym melomanem wśród komarów. Trochę się bał, że bąk go nie polubi. Nie wiedział, że Ziutek czuje to samo, co on i też ma swoją tajemnicę.